Od zawsze stroniłam od wszelkiego rodzaju wysuszaczy, które nie występują w formie lakieru do paznokci. Przypuszczając, że tym razem również skończy się tragedią, wiele się nie pomyliłam - smugi, odpryskiwanie i przedłożone schnięcie to nie jedyne z grzeszków profesjonalnego wysuszacza do lakieru od MAY TO BE. Zapraszam na dalszą część mojego koszmarku, do którego już z pewnością więcej nie powrócę.
Wysuszacz znajduje się w 75 mililitrowej buteleczce z atomizerem. Ta na pozór przyjemna i szybka forma aplikacji przy mokrych od produktu dłoniach nie jest już taka łatwa jak mogłoby się wydawać. Pomijając jednak sprawy estetyczności i wygody, która zapewne maczała tu swoje paluchy podczas projektu produktu, zawartość okazała się naprawdę ładnie pachnącą jakby pomarańczą i miodem. W nadmiernej ilości zapach może drażnić.
Według producenta jego produkt powinien: wysuszać lakier w ciągu 60 sekund, utwardzać i nadawać połysk naszym paznokciom, przedłużać trwałość lakieru oraz chronić go przed blaknięciem i matowieniem, zapobiegać marszczeniu się lakieru. Dodatkowo produkt wzbogacono o witaminę E, która nawilża i pielęgnuje skorki wokół paznokci.
Skład: Cyclopentasiloxane, Alcohol Denat, Dimethicone, Parfum, Tocopherol, Anise Alcohol, Benzyl Alcohol, Limonene, Linalool
Wysuszacz stosujemy na jeszcze mokry lakier. Producent obiecuje wysuszenie w ciągu 60 sekund, jednak tu pojawia się pierwszy problem - kiedy nasze paznokcie są pomalowane dwiema, zazwyczaj cienkimi warstwami, popsikane wysuszaczem od MAY TO BE i odczekamy tą chwilkę paznokcie nadal są mokre. Stan, który widać na zdjęciu powyżej to efekt odczekania pięciu minut - paznokieć powyżej znajduje się w okropnym stanie. Reszta była wówczas zmatowiona, ściągnięta i wciąż jeszcze lekko mokra, co jak dotąd nie zdarzyło mi się z żadnym z stosowanych lakierów nawierzchniowych. Forma, która rzekomo obiecywała same superlatywy, okazała się przedłużać wysychanie lakieru, ściągać go oraz kompletnie nie przedłużać trwałości.
Co o nim myślicie?
pozdrawiam.